Dialog o losie i duszy

Stanisław Vincenz (1888—1971)

BUDAPESZT – NÓGRÁDVERŐCE (WĘGRY)

O WYSTAWIE

Stanisław Vincenz in Nógrádverőce, 1942

Stanisław Vincenz w Nógrádverőce, 1942

Był biedny, bo stracił wszystko, co tylko z majątku na tym świecie stracić można. Sądzę, że ledwie to zauważył. Przezwyciężył biedę, ograniczając swe potrzeby do tego stopnia, że wszelkie starania, aby się urządzić taniej, stały się zbędne.
Był wierzącym katolikiem i niepoprawnym heretykiem. Nie wydaje mi się, by ktokolwiek bardziej niewzruszenie wierzył w Boga, bardziej cierpiał od zła, usilniej się buntował. Był niepocieszony z powodu zagłady Żydów. Nie widziałam nigdy, by mówił o Żydach inaczej niż ze łzami w oczach.

 

Pierwszy tom cyklu Na wysokiej połoninie, zatytu-łowany Prawda starowieku. Obrazy, dumy i gawędy z Wierchowiny Huculskiej, powstał w Bystrzecu (1936). Pisanie było „ucieczką od statku, któremu na imię Babilon, do zakątka, któremu na imię ojczyzna człowiecza”. Na Węgrzech Vincenz stworzył obszer-ne partie Barwinkowego wianka, tomu, który miał w pierwotnym zamierzeniu zamykać cykl Na wyso-kiej połoninie. Podobieństwa do Pana Tadeusza wywołał z całą świadomością. Pracę kontynuował w Grenoble i Lozannie, dodając dwa kolejne tomy: Zwadę i Listy z nieba. Dzieło dopiero po śmierci pisarza ukazało się w całości.

In Budapest with the Gertner brothers, 1942

W Budapeszcie z braćmi Gertnerami, 1942

Hutsuls on a postcard based on a photo by M. Seńkowski, 1925, the collection of PME

Stanisław Vincenz jako oficer Wojska Polskiego, 1920

Oto nie mogłem się rozstać i nigdy nie rozstanę z tradycją tak zwaną jagiellońską. A mianowicie od Karaimów na północy aż do Hucułów czy chasydów, a historycznie na przykład od jezuitów w Smoleńsku, siewców oświaty na Moskwę, aż do arian polskich, których autentyczne resztki spotkałem na Węgrzech,to wszystko dla mnie całkiem widocznie – Polska.

(Stanisław Vincenz, list do Andrzeja Bobkowskiego, 1954)

Pieśń moja, podobna Czeremoszowi, zbiera wszyst-kie rzeczki, strumienie, potoki i strugi z całej Wierchowiny. A choć płyniemy tu we własnym łożysku Czeremoszowym, choć rzeka przeważa nad każdym dopływem, żadnego się nie wypiera, bo wyschłaby prawie. Nadaje falom swoją barwę, glebę swoją im daje, wspólną głębię, wspólną moc.

(Stanisław Vincenz, Barwinkowy wianek , 1942)

 

 

A Hutsul is playing the trembita, 1933, photo by L. Cipriani

Hucuł gra na trembicie, 1933, fot. L. Cipriani

Puszcza tysiąclecia dotrwała tam do dzieciństwa Stanisława Vincenza. Zachowała się też nieska-żona prawie cywilizacja pasterska o niesłychanej pradawności. Ta ziemia, która po upadku Rze-czypospolitej weszła w skład Austro-węgierskiej monarchii, wydała wiele baśniowych postaci. Dwie są najsławniejsze: Dobosz i Rabin. Dobosz – hetman zbójnickich wojsk, grabił panów i kup-ców; opiekował się uciśnionymi. To więcej niż Janosik. Rabin – Baal Szem Tow – byłby zwyczajnym karczmarzem, gdyby nie siła (lampa we krwi). Od przywiązania do świata oczyszczał się miesz-kając w skalnej grocie i poznawszy mowę ptaków, a także żywe iskry ukryte w kamieniu, roślinie, drzewie, z pokory, z podziwu dla boskiego piękna w stworzeniu nauczał, a przed jego nauką miłości skłonili się i Żydzi, i chrześcijanie. I rozporządzał potęgami. Jego uczniowie rozpowszechnili naukę i tak w judaizmie powstał prąd zwany chasy-dyzmem. Są ojczyzny, które przechowują pamiątki po swoich Napoleonach, ta przechowywała pamią-tki po zbójnickim hetmanie i łagodnym mędrcu, który realizował zasady Kazania na Górze. W dziele Vincenza baśń o nich wyobraża dwa zasadnicze wątki, cywilizacji pasterskiej i chasydyzmu.

(Czesław Miłosz, La Combe, 1958)

 

A Jew from Kołomyja, 19th century, photo by J. Dutkiewicz, the collection of PME

Żyd kołomyjski, XIX w.,
fot. J. Dutkiewicz, zbiory PME

A Jew – tradesman from Żabi, 19th century, the collection of MEK

Żyd – handlarz z Żabiego, XIX w., zbiory MEK

To było dawno – ale to prawda. I to jest opowiadanie, nad którym niejedna mądra głowa się kiwała. To było wtedy, gdy żył wielki Rabin w Ostrej.

Rzecz cała w tym, że w tej Ostrej był sobie jeden mały, cichy Żydek. Krawiec zwany Pinkas. Bo Pinkas wierzył w Rabina, Pinkas radził się go ciągle. Nieraz nudził nawet Rabina. Ale to z bogobojności, więc wielki Rabin był cierpliwy. Odpowiadał Pinkasowi: Tak – nie, nie – tak. Głowy od książki nie podnosił. Pinkas chodził ze swej uliczki codziennie na zamek do dworu pańskiego i z powrotem. Chodził szyć do jaśnie pana grafa. Pinkas był właśnie krawcem jaśnie pana grafa. A ten graf, jak to panowie, wszędzie miał krewnych. Nawet cesarz, który mieszkał sobie wtedy gdzieś aż w Hiszpanii, był jego krewny.

I co się dzieje. Pisze raz pan cesarz do jaśnie pana grafa:
„Kochany Kuzynie, Bóg z tobą! Mam do ciebie wielką prośbę. Chodzą tu wieści, że ty masz u siebie Żyda, prawdziwego Żyda! Jeśli to zatem prawda, przywieź go ze sobą, a będę ci bardzo wdzięczny. Dla mnie, dla wszystkich moich poddanych to bardzo ważne, to będzie wielki rarytas. U nas od dawna już nie ma Żyda na lekarstwo, a jest nam właśnie potrzebny. Wiadomo ci chyba, że Żydzi są największymi wrogami nas, chrześcijan. A wiara święta nakazuje nam kochać nieprzyjacioły nasze. Lecz skąd ich wziąć?”.

(Stanisław Vincenz, Rarytas, 1949)